Naturalnie czy sztucznie?
środa, 19 czerwca 2019
Przeminęło z wiatrem?
Bez rolki ani rusz
Naturalnie czy sztucznie?

 

Każdego roku, od wiosny do jesieni, w lasach państwowych sadzi się około 500 milionów drzew. Ta liczba, jak każda wielka, oszałamia. Niektórzy uważają jednak, że to o wiele za dużo.
Mogłoby się wydawać, że w sadzeniu drzew nie ma niczego złego. Ale skala tego dorocznego przedsięwzięcia ma jednak równie wielu krytyków, co zwolenników. Koronnym argumentem tych pierwszych jest to, że przyroda sama doskonale pokieruje odnawianiem lasu. Drudzy odbijają piłeczkę i twierdzą, że naturę należy wspierać, a odnowienie samosiewem wykorzystywać tylko w ściśle określonych, uzasadnionych okolicznościach. Już w 1921 r. prof. Stanisław Sokołowski, wybitny polski hodowca lasu, podkreślał, że zbyt pochopne stosowanie odnowienia naturalnego i samosiewu, może nie przynosić spodziewanych efektów lub wręcz skończyć się fiaskiem.

Co jednak jest wynikiem zadowalającym? Czy kosztowna produkcja sadzonek i sadzenie ich w rządkach, w miejsce wyciętych drzew ma sens? Czy leśnicy nie traktują lasu jak pola kapusty, upraszczając jego strukturę i zmniejszając w różnorodność biologiczną?

Z głową

W całej tej dyskusji zbyt mało mówi się o tym, że głównym zadaniem leśników jest zachowanie ciągłości trwania lasu. Dojrzałe drzewa w lasach gospodarczych są wycinane, bo człowiek potrzebuje drewna. Po nich zostaje pusta przestrzeń. I to właśnie tutaj musi się pojawić nowe pokolenie drzew. Zainicjowanie tego procesu jest podstawową dziedziną hodowli lasu, głównym i najbardziej odpowiedzialnym zadaniem leśników, a sadzenie drzew stało się normalną koleją rzeczy i jednym z elementów cyklu życia lasu.

Czy to jednak oznacza, że leśnicy nieprzychylnym okiem patrzą na wszelkie młode drzewka, które pojawiły w wyniku samosiewu? Oczywiście, nie. Zarówno hodowcy lasu, jak i leśniczowie podkreślają, że wybór pomiędzy sadzeniem, a wykorzystywaniem naturalnego obsiewu jest najważniejszą decyzją, którą przychodzi im podejmować. Ma ona wpływ na kształt lasu, który człowiek będzie mógł podziwiać przez następne kilkadziesiąt, a nawet kilkaset lat. Dlatego wybór powinien być jak najbardziej staranny i głęboko przemyślany.

Pewne wskazówki na temat możliwości odnowienia konkretnej powierzchni leśnicy otrzymują z biur urządzania lasu, w operatach. Jednak do każdego fragmentu trzeba podchodzić indywidualnie. Leśniczy dobrze znający swój las, podejmując decyzję w tej sprawie, powinien wykazać się doświadczeniem i wiedzą. Do tego niezbędna jest spora doza… wyobraźni. Bo w głowie gospodarza musi powstać obraz lasu za kilka, kilkanaście i kilkadziesiąt lat. I nie chodzi tutaj tylko o wizję rosnących w rządkach drzew, które z roku na rok będą coraz większe.

W „Zasadach hodowli lasu”, swoistej biblii leśnika, znajdzie on jasne wytyczne dotyczące traktowania samosiewów. W lasach gospodarczych wcale nie są one traktowane po macoszemu i zaorywane wraz z przygotowaniem gleby pod sadzenie. Dobry gospodarz potrafi ocenić, czy rosnące już pod okapem dojrzałych drzew pokolenie wpasowuje się w zgodną z siedliskiem wizję przyszłego drzewostanu. Jeśli tak, to powinno tworzyć trzon tego siedliska.
Co z tą naturą?

Skoro jednak jest tak pięknie, to dlaczego w polskich lasach odnowienie w drodze sadzenia ciągle dominuje nad naturalnym, którego zalet trudno przecież nie zauważyć?

Drzewa obradzają w nasiona, te spadają na ziemię i kiełkują z nich siewki. A to wszystko, można by rzec, za darmo i bez nakładu pracy. Proste? Pewnie, tylko – niestety, w wielu wypadkach – mało realne. Wspomniane „Zasady hodowli lasu” jasno wskazują, że odnowienie naturalne można stosować tylko i wyłącznie przy dobrej jakości drzew dojrzałych. Nie wchodzi zatem w grę na licznych w kraju obszarach, w których przed laty - w celu uzyskania większych zysków z produkcji drewna – sadzono sosnę lub świerk z nasion o niewiadomym pochodzeniu. Dzisiaj drzewostany te zakwalifikowane są do przebudowy, a miejsce dojrzałych drzew zajmują sadzonki, wyhodowane z uwzględnieniem zasad i rygorów regionalizacji przyrodniczo-leśnej.

Częsta jest też sytuacja, że kiełkujące nasiona nie mają szans na wzrost. Dzieje się tak zwłaszcza na porastanych przez sosnę żyźniejszych siedliskach borowych. Zaraz po wycięciu drzew, dających młodym drzewkom ocienienie, do dna lasu dochodzi więcej światła, a w ślad za tym zmienia się skład gatunkowy runa. Pojawiają się ekspansywne trawy, w tym trzcinnik i śmiałek pogięty, panoszy się, rosnąca jak szalona, czeremcha. To towarzystwo skutecznie uniemożliwia wzrost młodych samosiejek. Próżno tu czekać na szybkie pojawienie się odnowienia, toteż podejmuje się decyzję o obsadzeniu powierzchni. Podobnie ma się też rzecz z dębem, który w sprzyjających warunkach świetnie odnawia się o własnych siłach. Zdarza się jednak, że po przerzedzeniu drzew, na dnie lasu natychmiast panoszą się orlice, jeżyny, maliny czy żarnowce. Bezpardonowo zagłuszają one młode dąbki, zabierając im światło, wodę i przestrzeń.

Wada, która jest zaletą

Przeciwnicy odnowienia sztucznego widzą tylko jego minusy. To nieporozumienie, bo lasu nie można traktować jednowymiarowo, zaś granica między wadami a zaletami sadzenia bywa dość płynna. Każdy fragment lasu jest inny i coś, co jest wadą w jednym wypadku, może być zaletą w drugim. Spójrzmy na przykład sosny rosnącej idealnych dla siebie warunkach. W jednym miejscu, przyjmijmy, pochodzi ona z naturalnego odnowienia i wycinanie tutaj drzew tego gatunku w celu obsadzenia zwolnionej powierzchni dębami sprowadzonymi ze szkółki będzie sporym błędem. Tam jednak, gdzie sosna pochodzi z sadzenia, wprowadzenie sadzonek dębu w celu dostosowywania składu gatunkowego do siedliska jest rzeczą jak najbardziej pozytywną.

Między bajki można zatem włożyć twierdzenie, że przez sadzenie drzew, leśnicy zubożają strukturę przestrzenną lasu. „Wciśnięta” w litą sośninę okrągła powierzchnia tzw. gniazda urozmaica tę strukturę i jest ważnym miejscem wykorzystywanym przez wiele gatunków nietoperzy, gadów, ptaków, ssaków i owadów. 
Również sadzonki są na cenzurowanym. Zwolennicy samosiewu dowodzą, że w szkółkach leśnych są one szczegółowo selekcjonowane, wypieszczone i nie znają trudów wzrastania pod okapem drzew rodzicielskich. Ale o to właśnie chodzi! Wyrośnięte, silne sadzonki dadzą sobie radę w warunkach, w których ich naturalni bracia odpadliby już na starcie. Mało tego, wzbogacają pulę genetyczną, a rosnąc w równych odstępach, rozpraszają ryzyko swej życiowej porażki. Wyrastające z nasion drzewka, rosną gdzie popadnie, i bez porównania wyższe jest prawdopodobieństwo, że będą musiały ze sobą konkurować o wodę, światło czy składniki mineralne. Są też bardziej podatne chociażby na atak grzybów.

Chodzi o pieniądze

Czy sadząc drzewa, leśnicy nie idą jednak na łatwiznę? W pewnym sensie tak, ale ma to uzasadnienie. Obowiązujące w Polsce prawo nakłada obowiązek odnowienia lasu w ciągu 5 lat od chwili usunięcia dotychczasowego pokolenia. Tymczasem wyczekiwanie na naturalny obsiew może okazać się czekaniem na Godota. Wiele gatunków lasotwórczych nie obradza w nasiona co roku, a lata obfitego urodzaju mogą występować bardzo nieregularne. Ponadto nasiona potrzebują do kiełkowania sprzyjającej aury, w tym odpowiedniej temperatury i wody. Sadzenie zmniejsza w znacznym stopniu ryzyko niepowodzenia, da się je – w pewnych granicach - przesunąć w czasie, by wybrać dogodne warunki. Mniejsze ryzyko przyjdzie jednak okupić większymi kosztami – sprawa bezdyskusyjna. Zbiór nasion i ich wyłuszczanie, wysiew w szkółkach, pielęgnowanie sadzonek, szkółkowanie, transport, koszty przygotowania gleby, sadzenia, pielęgnacji oraz ochrony upraw przed zwierzyną uskładają się co roku na niebagatelną sumkę. Jednak odnowienie naturalne też nie jest darmowe! W wielu miejscach, w których chcielibyśmy widzieć samosiew, trzeba przygotować glebę po to, by nasiona w ogóle dotarły do dna lasu i nie utknęły gdzieś w pokrywie porastających ją chwastów. Ponadto nawet dobrze rokujące na przyszłość drzewka-samosiejki, po jakimś czasie obumierają i konieczne są kosztowne uzupełnienia. Do tego dochodzą koszty zabezpieczenia przed zwierzyną - grodzeń, smarowania repelentami lub zakładania indywidualnych osłonek. W późniejszych latach, wbrew temu dość powszechnemu mniemaniu, takie powierzchnie również wymagają pielęgnowania, trzeba usuwać chore drzewa, przerzedzać, sterować w kierunku odpowiedniego zwarcia. To wszystko kosztuje wprawdzie mniej, ale w kalkulacji należy też uwzględnić ryzyko fiaska.
Po klęsce

Drzewa „sadzone pod sznurek”, jak się o nich kpiąco mówi, w wielu sytuacjach są tylko przejściowym etapem w życiu lasu – gdzieś między sztucznymi monokulturami a lasami zbliżonymi do naturalnych. Gdyby nie sadzenie, nie udałoby się uratować beskidzkich lasów. Tam już od lat człowiek przebudowuje monokultury świerkowe, wprowadzając buka i jodłę, które w przyszłości utworzą lasy, zbliżone charakterem do tych porastających Beskidy przed wiekami. To dzięki sadzonkom możliwe jest dostosowywanie składu gatunkowego i zmieszania poszczególnych gatunków i ich formy przestrzennej do warunków siedliskowych. Drzewa z sadzenia wzbogacają lasy o brakujące w nich piętra.

Trudno też nie podkreślić roli sadzenia drzew na terenach porolnych, pokopalnianych czy poprzemysłowych. Tutaj las pojawia się przede wszystkim dzięki pracy ludzi. Tak lekceważone dzisiaj sośniny utworzą pierwsze jego pokolenie, a z biegiem lat będzie on stawał się coraz bardziej różnorodny. Bez sadzenia nie udałoby się również uratować terenów po pożarach, gradacjach owadów i huraganach. Sama odbudowa lasu na terenach poklęskowych w Borach Tucholskich pochłonie, z lekka licząc, 60 mln sadzonek! Tam bowiem natura szybko sobie sama nie poradzi.

Zanim zaczniemy wyrażać takie czy inne opinie o pracy leśników, pamiętajmy o jednym – efekty ich działań, w tym sadzenia drzew, nie będą widoczne od razu. Dostrzegą je dopiero nasze dzieci, bądź wnuki i to im pozostawmy ocenę.

Tekst: Bogumiła Grabowska